Recenzja filmu

Piotruś Pan i Alicja w Krainie Czarów (2020)
Brenda Chapman
Maciej Kosmala
Jordan A. Nash
Keira Chansa

Bez fantazji

Proszę mi pokazać młodego widza, który zachwyci się piratami w okropnych, szaroburych kostiumach, kijaszkami cudownie zamieniającym się we włócznie, pluszowym królikiem, który ledwo rusza wąsem,
Bez fantazji
Zapraszam, sięgnijmy do gara rzeczy zbędnych. Przepastny jest to kocioł, micha bez dna. Człowiek pochował tutaj swoje najbardziej bezużyteczne wynalazki: buty z klimatyzacją, przewijacz płyt DVD i nożyczki do bananów. Jest też sekcja nikomu niepotrzebnych fabuł: galaktyki chybionych remake'ów, cmentarzyska absurdalnych crossoverów oraz ciągnące się aż po horyzont pawilony nudnych spin-offów. Miejsca w bród, ale w jednym z ciemnych zaułków właśnie szykują się na przyjęcie nowych lokatorów. Z afiszów spogląda na nas trochę nieludzka (demoniczna? anielska?) twarz Angeliny Jolie, na stołach rozstawiono tekturowe modele okrętów, wszędzie paździerz, stereotyp i podkręcony wąs Michaela Caine'a (fajny?). To Zbędnolandia czeka na polską premierę "Piotrusia Pana i Alicji w Krainie Czarów" (tytuł oryginalny: "Come Away").

Fakty są bowiem nieubłagane – pewnych pomysłów, nawet jeśli o drugiej w nocy wydawały nam się genialne i pionierskie, na trzeźwo lepiej po prostu nie tykać. Jeśli scenarzystka Marissa Kate Goodhill pomyślała kiedyś "O wow, Piotruś i Alicja dostaną ode mnie nowe origin story!", jakaś dobra dusza powinna usiąść z nią na mięciutkiej kanapie, zaparzyć telenowelowego czaju i z troską zapytać: "Stara, po co ci to?". Po co zamieniać archetypiczne już dzisiaj opowieści – znane nawet wtedy, kiedy się ich nie zna – w mdłą, rozwlekłą i zwyczajnie nudną historyjkę o rodzinnej traumie i psychoanalitycznych ucieczkach w fantazję? W jakim celu z uniwersalnych ramot robić ramoty anachroniczne, z dekoracjami inspirowanymi polską szkołą jasełek, wiktoriańskimi "typami osobowymi" z moralnej tektury oraz CGI z kalkulatora? Naprawdę trudno obronić coś, co nie broniło się już na poziomie wstępnych założeń.

Mamy więc trudną do rozszyfrowania idyllę małżeństwa Rose (Angelina Jolie) i Jacka (David Oyelowo), w której nie istnieje rasizm (na boga, mamy przecież XIX wiek, apogeum "naukowych" teorii rasowych!), chociaż z niepokojem patrzy się na mezalians klasowy: on ma za sobą trudną przeszłość na ulicach Londynu, ona to natomiast dama z dobrego domu. Para mieszka w pięknej wiejskiej willi i wychowuje troje dzieci: zdolnego Davida (Reece Yates), niesfornego Petera (Jordan A. Nash) i wygadaną Alice (Keira Chansa). Rodzeństwo biega po lasach i łąkach, letnie dni spędzając na zabawie w piratów, Indian i muszkieterów. Nad sielanką wisi jednak widmo kłopotów: rywalizacja między Davidem i Peterem eskaluje, a w końcu niespodziewana tragedia burzy rodzinny spokój i poczucie bezpieczeństwa. Matka zagląda do kieliszka, ojciec przypomina sobie o nałogu hazardowym, na horyzoncie pojawia się złowroga ciotka Eleanor (Anna Chancellor), która bardzo chciałaby "ucywilizować" małą Alice. Trzeba wybierać: pozostać w dziecięcym świecie wyobraźni czy zmierzyć się z demonami prześladującymi bliskich dorosłych?

Z tym że, no właśnie – świat fantazji to w "Piotrusiu Panie..." jakieś nadzwyczajnie nieporozumienie. Proszę mi pokazać młodego widza, który zachwyci się piratami w okropnych, szaroburych kostiumach, kijaszkami cudownie zamieniającym się we włócznie, pluszowym królikiem, który ledwo rusza wąsem, albo Królową Kier migoczącą kartami niczym zepsuty neon sklepu monopolowego? Podobnie ubogo potraktowano źródłowe uniwersa, wyciągając z Nibylandii i Krainy Czarów jakieś pojedyncze, zupełnie pretekstowe elementy, a następnie mieszając je w chaotycznym porządku, według zasady "im więcej smutku na zewnątrz, tym więcej cudów w głowach". Czasami wychodzą z tego zupełnie kuriozalne "udosłownienia" – bo skoro wszyscy zetknęliśmy się z alkoholowo-narkotykową interpretacją prozy Lewisa Carrolla, to film koniecznie musi nam dostarczyć scenę, w której ośmiolatka wypija zakazaną "miksturę mamy" (czyli burbon), a następnie doznaje halucynacji. Poza tym, skoro twórcy tak bardzo chcieliby zbudować kontrast między światem pełnym mroku i przemocy a beztroską fantazjowania, to dlaczego całą rzeczywistość – nieważne, jawę czy sen – malują wyłącznie w cukierkowo-infantylnych barwach? Czy naprawdę ktokolwiek chciałby uciekać z jednej magicznej krainy w drugą? I w końcu – czy wizja dzieciństwa według Brendy Chapman nie upupia dzieci, skoro ich główną filmową rolą jest obracanie tragedii w zabawę? Podobnie jedno z najważniejszych przesłań filmu – to, które mówi, że dzieci nie są własnością rodziców i należy im się autonomia – byłoby może czymś świeżym w roku 1891, ale nie 2021.

Przekładanie rodzinnych smutków na język marzeń nie jest oczywiście niczym nowym – w końcu baśniowe światy bardzo często były (i wciąż bywają) alegoriami prawdziwych traum i kryzysów, a nawet, jak w pamiętnym "Labiryncie fauna", grozy totalitaryzmów. Żeby jednak "ufantastyczniać" z sensem, trzeba mieć do zaproponowania coś więcej, niż proste połączenie oczywistego z oczywistym – dwóch wyobrażonych krain przeniesionych w tandetną wizję XIX-wiecznej Anglii, w której chyba nigdy nie istniał Charles Dickens ani nie słyszano o twórczości braci Grimm. Paradoksalnie, "Piotruś Pan.." jest doskonałą realizacją własnego fundamentalnego założenia – że kiedy dorastamy, tracimy zdolność do snucia fantazji. Goodhill i Chapman bez wątpienia wzięły sobie tę myśl do serca. I owa przez nikogo niezamierzona przewrotność pozostaje najciekawszym elementem tego nieudanego filmu.
1 10
Moja ocena:
3
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones